Polskie pionki
Syberyjski mróz, praca bez wytchnienia.
Smutny szept, to wiatr przywołuje smętne wspomnienia.
Polscy emigranci – ofiary strasznej wojny
Czekają udręczeni na jej koniec spokojny.
Dniem i nocą modlitwą pochłonięci
Spędzony mają sen z powiek w tej całej zamieci.
Od świtu do nocy harują sił pozbawieni
Prosząc by los choć trochę dodał im nadziei.
Po całym świecie rozproszeni
Szukają spokojnej przystani w bólu pogrążeni.
Rozbite rodziny są jak wraki na morzu,
Przez sowiecką tyranię rozproszeni na bezdrożu.
Polskie dzieci – biedne istoty
Już nawet na zabawę nie mają ochoty.
W młodym ciele dojrzały już duch,
Każdy malec wie że musi z niego być zuch.
Smutny koniec ich czeka,
chyba, że… przyjdzie pomoc z daleka.
Po świecie rozrzuceni są jak pionki po planszy,
Od dobrych ludzi zależy ich historii ciąg dalszy…
Wiktoria Bac
Dziecięcy Koszmar
Długa, zimna, koszmarna noc
Nie kończąca się wojna pozostawiająca
Ból w sercach niewinnych dzieci
Odebranych z piersi matki
Wyrwanych z rąk ojca
Wróg nie oszczędzając pocisków z karabinu
Nie patrząc na łzy bezbronnego dziecka
Strzelał, znęcał się bez opamiętania
Wszędzie słychać było huk, płacz i krzyk
Nastała cisza tak martwa, przerażająca cisza
Gdzie się podziały promienne twarzyczki?
Gdzie małe, uśmiechnięte dzieciątka
Biegające po podwórzu za piłką?
Kraj podupadał, szarość i zgroza sama zabijała
Dzieci wyjeżdżające z kraju rozdzielone tak nagle
Tęsknią za narodem, wolnością, ojcem i matką
Osowiałe stojąc w wagonach żegnają się zapłakane
Pociąg rusza, jadą w nieznane
Nowa Zelandia od dzisiaj ich domem
Tam będzie im lepiej
Rozrzucone po różnych zakątkach świata
Wciąż myślą o sobie
Płaczą nocą, płaczą dniem zadając sobie ból
Kiedy znów się zobaczą?
Czas jakby zatrzymał się w miejscu
Została tylko ziemia płacząca za nami
Wiktoria Dyduch
„to-nie-my”
za burtą strzępy przeszłości
nadzieje wiodą istnienia
załoga w aspekcie prawdy
młodym kamratom to
bez znaczenia
już widoczny drugi brzeg
nowe horyzonty też
na kanwie oceanu
toniemy
możliwości lądu
nie dają spokojnie zasnąć
knoty rozstają się z woskiem
poparte niemocą tlenu
chcą gasnąć
już widoczny nocny cień
nowo-rozpoczęty dzień
na kanwie codzienności
to nie my
gdzieś w głowie rodzą się myśli
z narastającym strachem i wizją
że nasze oczy nigdy nie ujrzą
tego
cośmy zwykli nazywać ojczyzną
Kamil Kupczyk